To co musimy utracić, czyli miłość, złudzenia, zależności niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać – J. Viorst

Tytuł:To co musimy utracić, czyli miłość, złudzenia, zależności niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać
Autor:Judith Viorst
Wydawnictwo: Zwierciadło
Ilość stron:490
Rok wydania:2020

Na wstępie nie będę owijać w bawełnę – książka jest wymagająca. I właśnie dlatego jest strasznie warta tego, by ją przeczytać. Kawałek po kawałku. To nie jest wciągająca historia, którą czyta się w jeden wieczór. To rozprawa ze wszystkim, co w ciągu życia musimy (serio, musimy) utracić, by móc wzrastać. To niezwykły życiowy proces, gdzie za stratą stoi swoista nagroda – adaptacja, spokój ducha, pełniejsze czerpanie z okresu życia, w którym obecnie się znajdujesz.

Ale ma to swoją nieuchronną cenę.

Opisane przez autorkę straty nie są oczywiste. Na wczesnych etapach życia nie są nawet świadome, ale towarzyszące im emocje wpływają na zachowanie dziecka i jego opiekunów. Wraz ze wzrostem, upływem czasu, dojrzewaniem zmieniamy się my sami, co jest oczywiste i dzięki temu przeżywamy różne stany, ale otoczenie także coś przeżywa w związku z naszą zmianą. Nie żyjemy w próżni społecznej i właśnie dlatego książka ta świetnie pokazuje kilka ludzkich perspektyw jednocześnie, co daje szersze spojrzenie na życie.

Ten długi tytuł książki, nie bez powodu jest zdaniem wielokrotnie złożonym. Zawarcie w tytule tego co dzieje się w tej pozycji to spore wyzwanie. Nie da się tego skrócić, a tytuł skrócony „To co musimy utracić…” zupełnie zmienia postać rzeczy. Książka opisuje wszystkie najważniejsze, dotyczące każdego człowieka starty, jakie niesie naturalny bieg życia. Sama postawiona teza, że żyjąc musimy coś tracić może wydawać się przytłaczająca. I chyba sama tak podeszłam do tej książki znając tylko tytuł.

Dlaczego ja muszę coś tracić?

Czy ktoś mnie pytał o zdanie czy ja chce tej straty?

A może wolę zostać w tym miejscu, w którym jestem, by nie musieć mierzyć się z tymi trudnymi uczuciami jakimi są smutek, żal, złość (a czasem szok) – czyli nierozłączną „paczką znajomych”, którzy zawsze towarzyszą stracie?

Może ja nie chce tego przeżywać?

Jakim prawem w ogóle jakaś amerykańska Pańcia mówi mi, że ja coś muszę?

Takie były moje myśli przed sięgnięciem po tą książkę. Poruszenie było dość wyraziste, dlatego tym bardziej postanowiłam ją przeczytać, żeby zrozumieć swoje emocje i myśli. Dziś dziękuję sobie, że zdecydowałam się na tą pozycję pokonując początkowy opór i niechęć.

W książce Judith Viorst znajdziecie psychoanalityczne, dogłębne podejście do biegu życia człowieka, gdzie strata jest jego nieodłącznym elementem. Książka dzieli się na kilka części a każda z nich na rozdziały, opisujące poszczególne straty na ważnych etapach życia, przykładowo:

„Wysoka cena oddzielenia” – opisuje akt przyjścia na świat noworodka, który jest całkowicie zależny od matki i traci bezpieczne miejsce życia jakim jest łono.

„Najpełniejsza więź” – opisuje więź między matką a dzieckiem, która jest niepowtarzalna, unikalna, głęboka i gwarantująca przeżycie. Na tym etapie dziecko doznaje straty matki, która z oczywistych względów nie zawsze może przy nim być.

„Samodzielne trwanie” – opisuje okres, w którym dziecko powoli zaczyna rozumieć, że jest oddzielnym bytem, ciekawym świata i zdolnym do życia bez matki, ale zawsze chce do niej wrócić bo świat jest wielki, przerażający i niezrozumiały.

Jest to książka, którą każdy powinien przeczytać ale z małym zastrzeżeniem – może okazać się trudna dla osób, które mają opór przed zaglądaniem  w głębokie zakamarki ludzkiej egzystencji – niekoniecznie te opowiadające o naszej dobroci, altruizmie i dobrym wychowaniu. W tej książce słowo człowieczeństwo jest obecne w całej okazałości – dbanie o innych miesza się z egoizmem. Żądze i popędy kierują naszym postępowaniem, owinięte w bawełnę społecznie akceptowanych zachowań. Nienawiść i miłość tańczą razem na jednym stołku.

Przesadzam? Sami zobaczcie:

„Psychoanalitycy twierdzą, że kobiety, które w swoich fantazjach mają za kochanka ojca, mogą nieświadomie cierpieć z powodu poczucia winy. W sytuacji przeciwnej – synów, których kochankami są w wyobraźni matki – twierdzenie to może mieć jeszcze częstsze potwierdzenie w rzeczywistości. Wielu mężczyzn zaczyna przejawiać impotencję, gdy żony zbytnio przypominają ich matki; impotencja ta chroni ich przed złamaniem tabu, jakim jest kazirodztwo. Jakie mogą być tego skutki, widać w przypadku Artura, który sądził, że rozwiąże swój problem, zdobywając kochankę, i gdy ta zaczęła mu >>matkować<<- znowu popadł w impotencję”

I poważnie – jest to losowo wybrany fragment z książki. Powiedziałabym – o średnim poziomie ciężkości przekazu jakim charakteryzują się książki psychoanalityczne. Jeśli kompletnie do ciebie nie przemawia, to proponuję zacząć od zgłębienia wiedzy na temat podejścia psychoanalitycznego, bo książka w konsekwencji może okazać się niezrozumiała, głupia, zboczona, pochrzaniona etc.

Nie znajdziesz tam ochów i achów nad ludzką egzystencją. Ból, pot i łzy. Ale to tylko jedna strona monety. Po drugiej masz piękno, wiedzę, miłość, rozwój i samorealizację. Uznanie dla tych dwóch stron życiowej monety, daje pełen obraz życia takim jakie ono jest. Autorka z wielkim kunsztem, należytą powagą, humorem i lekkością łączy te dwa bieguny.. Dotyka zarówno przyziemnych popędów jak i duchowości. Niezwykle lekko wplata wątki humorystyczne i literaturę piękną (nie-stety amerykańską, dlatego nie wszystkie analogie mogą być jasne w trakcie czytania). Wszystkie zaprezentowane teorie są poparte wiedzą i doświadczeniem terapeutki.

Tej książki się nie czyta. Ją się przeżywa. Nieważne na jakim etapie życia jesteś – będziesz mógł/mogła spojrzeć na przód i wstecz, by lepiej zrozumieć siebie. Nawet jeśli jesteś u kresu swojego życia, w kłopotach, w kryzysie – tam znajdziesz ukojenie.

Kiedy zobaczyłam tytuł tej książki czułam niepokój, trochę złości i opór. Po przeczytaniu czułam się bogata i spokojna. Moje odczucia po zakończeniu tej pozycji to dla mnie najlepsza osobista recenzja.

Dziecko w epidemii – co robić by zmniejszyć lęk?

Obecnie nasza wyporność psychiczna – czyli to ile emocjonalnie trudnych spraw możemy udźwignąć –  jest ograniczona.  Niepewność co do przyszłości, lęk przed chorobą, zmiany finansowe, ograniczenia kontaktu społecznego dotykają nie tylko dorosłych ale także dzieci, które ze względu na swoją niedojrzałość, poziom rozwoju psychospołecznego mają mniejsze możliwości radzenia sobie z lękiem ale także inaczej interpretują to co się dzieje na świecie.

Nigdy w swojej pracy nie miałam tylu przypadków dzieci, które pojawiają się w gabinecie ze względu na zaburzenia lękowe. Często rodzice są w stanie zauważyć, że trudne emocje pojawiły się momencie powrotu do przedszkola/szkoły, we wrześniu, po wakacjach. Jeśli szerzej spojrzymy na tą sytuację to mamy nie tylko do czynienia ze stresem związanym z powrotem do szkoły ale także nowe zasady funkcjonowania przedszkolach i szkołach związane sytuacją epidemiologiczną. Dzieci często same deklarują, że boją się wirusa, że umrą, że zachorują a towarzyszące emocje są na tyle silne, że wpływają na komfort życia, powodują problemy ze snem, ogólny podwyższony poziom lęku,  uaktywniają „stare” lęki, pogłębiają problemy z adaptacją przedszkolną i szkolną.

Co robić by pomóc dziecku poradzić sobie z emocjami związanymi z obecną sytuacją epidemiologiczną?

Ograniczamy dostęp do informacji

 Informacje z telewizji, radia oraz rozmowy o epidemii potrafią wytrącić z równowagi.  Duże natężenie informacji na określony temat kieruje uwagę dziecka, które na swój sposób interpretuje co to widzi i słyszy, np. ”zarażony”, śmiertelny”, „brak miejsca w szpitalach”, „zgon”. To, że dziecko nie potrafi wyrazić słowami czego się boi nie oznacza, że nie odczuwa tychże emocji. Najlepiej przy dzieciach w ogóle nie oglądać/nie słuchać informacji dotyczących epidemii. Po pierwsze ich natężenie w mediach przekracza wszelkie granice funkcji informacyjnej, po drugie w dużej mierze skupione są na negatywnych wydarzeniach. Dom powinien być kojarzony z miejscem bezpiecznym, spokojnym, pozwalającym na odpoczynek, w miarę możliwości wolnym od bodźców stresujących.

Widzę Twoje emocje 

Kolejny krok to prawidłowa reakcja na emocje.  Każde dziecko potrzebuje potwierdzenia, że jego emocje są ważne, a to osiąga przez zwrócenie uwagi na daną sytuację przez osoby bliskie. Dzieci funkcjonują na zasadzie –

Nie zwracają na mnie uwagi to znaczy, że mnie nie ma/nie jestem ważny/nie jestem wystarczający by rodzice poświęcili mi czas.

Mały człowiek, tak samo jak dorosły potrzebuje przestrzeni do przeżywania emocji – pozwólmy mu na to. Dziecko często nie wie co czuje, nie potrafi wyrazić tego słowami, dlatego musimy nazywać emocje. Zasada jest prosta: Lepiej nazwać źle niż nie nazwać wcale. Unikamy sformułowań – nie ma czym się przejmować/nie przesadzaj/nic się nie stało – ponieważ to utrudnia dziecku osąd i może powodować tłumienie emocji –

 Jak to nic się nie stało skoro czuje coś nieprzyjemnego? Ale skoro mama mówi, że nic się nie stało to znaczy, że coś ze mną jest nie tak…

 Dążenie do zmniejszenia dysonansu między tym co myślimy/czujemy a tym jak wygląda świat to podstawowe zadanie naszej psychiki, dlatego warto by dzieci nie musiały szukać winy w sobie za tą rozbieżność, która czasem jest po prostu wynikiem niewinnego/utartego komentarza.

Polecam mówienie o tym co zauważamy – Widzę, że jest ci smutno/słyszę, że jesteś zdenerwowana. Rozpoznawanie emocji to początek drogi do wypracowania konstruktywnych sposobów radzenia sobie z nimi, ale także bycia w kontakcie ze swoimi emocjami co jest niebywale cenną umiejętnością życiową, chroniącą nasze zdrowie psychiczne.

Rytuały i relaksacja

To nie są wymysły dzisiejszych trendów wychowawczych. Dzieci bardzo dobrze czują się w przewidywalnym środowisku, lubią wiedzieć co się wydarzy dlatego, że  w zależności od poziomu rozwoju nie są w stanie wyobrazić sobie abstrakcyjnych zjawisk takich jak czas (ale także śmierć, niebo itd.)  stąd nie zawsze rozumieją co znaczy za tydzień/ o 17.00/za miesiąc/zawsze. Sytuacja społeczna pochłania część zasobów psychoenergetycznych i możemy mniej (wszystkiego mniej) niż przed epidemią, dlatego szczególnie dzieci potrzebują teraz stabilizacji, określonego rytmu dnia, przyjemnych sytuacji kojących lęk, małych przyjemności, mniej bodźców,  hałasu. Duże znaczenie ma świadomość fizjologicznych objawów towarzyszących lękowi oraz sposoby jego rozładowanie – głęboki oddech, technika relaksacji mięśni, wysiłek fizyczny redukujący napięcie oraz dużo bliskości. Rysowanie, poznawanie napięcia mięśniowego specyficznego dla każdego dziecka to również sposób na wykrywanie nieprzyjemnych emocji.

Przytulanki, całowanie, siłowanki, wspólne zabawy powodują spadek hormonów stresowych, pomagają w wytwarzaniu oksytocyny co znacząco wpływa na obniżanie napięcia nerwowego i lęku. Zadbajmy także o to, by dzieci miały kontakt on-line z członkami rodziny/przyjaciółmi, z którymi nie mogą zobaczyć się na żywo.

Kształcenie umiejętności, które lepiej pozwalają radzić sobie z lękiem – modelowanie

Nie możemy zapominać, że dzieci uczą się głównie przez modelowanie dlatego obserwowanie rodziców, bliskich, innych dzieci pozwala im na sprawdzenie czy  czyjeś zachowanie zadziała też u mnie –

Skoro mama pali papierosy po kłótni to może one pomagają?

Jak tata przychodzi zdenerwowany z pracy to krzyczy i wszyscy mają być cicho – może przezywanie innych spowoduje, że się uspokoję?

Zuzka siedzi cały dzień przed komputerem i wygląda na zadowoloną. Pewnie to pomaga się odstresować.

Modelowanie radzenia sobie ma też dobrą stronę – pomaga szukać konstruktywnych sposobów do bycia z emocjami. Dobrą techniką jest opracowywanie w formie pisemnej/rysunkowej z dzieckiem sposobów radzenia sobie z nieprzyjemnymi emocjami  oraz pokazywanie sposobów w jaki my sobie radzimy. Kiedy już pojawiają się nieprzyjemne emocje warto zapytać – Jak mogę Ci pomóc? Czego w tej chwili potrzebujesz? 

Każdy z nas ma jakieś sposoby radzenia sobie z emocjami – warto pokazać dziecku jak my radzimy sobie z lękiem, co nas wycisza, uspokaja.  Wspierajmy i pokazujmy dziecku te konstruktywne – poniżej kilka przykładów:

  1.  Słoik spokoju – razem dzieckiem tworzymy słoik spokoju, który będzie świetnym pomocnikiem opanowywaniu trudnych emocji. W Internecie mamy mnóstwo świetnych pomysłów na taki słoik
  2. Pudło na strachy – duże pudełko ozdabiamy razem z dzieckiem i chowamy tam przedmioty, zabawki, które wzbudzają przykre emocje. Najlepiej by było zamykane na kluczyk
  3. Strachy z głowy na papier – zachęcamy dziecko do rysowania strasznych/złych myśli. Dzięki takiemu zabiegowi mózg dostaje sygnał, że myśl została przelana na inną formę utrwalenia i nie musi jej w kółko powtarzać. Rysunki chowamy do pudła na strachy.
  4. Przytulanki – bliskość daje poczucie bezpieczeństwa. Jest to nasza podstawowa, biologicznie uwarunkowana potrzeba a w momencie zagrożenia kontakt fizyczny pozwala na ukojenie emocji. Nie szczędźmy jej sobie, zapewniajmy dziecko, że jest kochane, ważne. Podsyłam dociekliwym link do badania nad wpływem bliskości na emocje
  5. Bajkoterapia własna– straszne historie/myśli/sny wymagają pozytywnych zakończeń. Wymyślanie miłych zakończeń strasznych historii pozwala przywrócić równowagę emocjonalną.
  6. Teatr cieni – pozwoli dziecku zobaczyć granicę między wyobraźnią a światem realnym. Rekwizyty  w teatrze powinny być dobrze znane, najlepiej wybrane przez dziecko. Po wybraniu „aktorów” konstruujemy scenę i całą oprawę. Dziecku pokazujemy mu tylko cień przedmiotu i bawimy się w zagadki – co przypomina cień/czym jest w rzeczywistości. Ważne by na koniec pokazać cała procedurę – czyli to, że mamy konkretny przedmiot, oświetlamy go a on daje zupełnie nowy kształt.  Zabawę można powtarzać wielokrotnie i połączyć z rozmową na temat wyobraźni i lęku jako cienia realnych rzeczy.
  7. Bajkoterapia – to świetna metoda, by przenieść się  w dziecięcy świat. Bajkoterapię można stosować w wielu przypadkach, w tym sytuacjach związanych z lękiem. Bajki świetnie oddają sposób myślenia dzieci dlatego serdecznie polecam niniejszą książkę pełną terapeutycznych opowieści.
  8. Wymagajmy mniej – to, że dziecku trudniej jest teraz funkcjonować nie znaczy, że się stara, robi na złość, nie chce mu się. Niestety często w opiekunach rodzi się takie oczekiwanie, że dziecko „powinno zrozumieć”, że teraz jest trudna sytuacja. Jeżeli mamy takie oczekiwanie to znaczy, że traktujemy dziecko jak osobę dorosłą. Założenie, że dziecko robi wszystko jak najlepiej potrafi jest uwalniające ale bywa, że i  jemu czasem brakuje zasobów by funkcjonowało tak jak dotychczas. Jeżeli natomiast dziecko dobrze sobie radzi nie znaczy, że nie doświadcza trudności. Należałoby zapytać jakim kosztem dziecko mimo zmiany sytuacji na trudniejszą funkcjonuje tak jak dotychczas… dlatego w tym trudnym czasie wymagajmy mniej bo zasobów tez mamy mniej.
  9.  Kontrola rodzicielska – polecam ograniczenie korzystania z telefonu/komputera do godziny dziennie w obecności rodzica. Dzieci, które uczą się zdalnie są przez długie godziny narażone na emitowanie światła niebieskiego, które zmniejsza wydzielanie melatoniny, dysreguluje rytmy dobowe, nadmiernie pobudza układ nerwowy, nie wspominając już o długotrwałej siedzącej pozycji i jej konsekwencjach. Jeżeli chodzi o korzystanie z mediów przy obecności rodzica … Niestety zdarza się, że nawet przy blokadzie rodzicielskiej (którą także należy założyć) wyskakują filmy/obrazy, których dziecko nie powinno oglądać, dlatego ważna jest szybka reakcja dorosłego w takich sytuacjach. Obecność rodzica działa także jako hamulec do wchodzenia różne „ciekawe” dla dziecka informacje.

Myślę, że obecna sytuacja jest bardzo trudna dla rodziców, którzy sami w obliczu epidemii staną przed wieloma problemami a ich pociechy będą potrzebowały więcej wsparcia niż zwykle. Chciałabym podkreślić, że nie można lekceważyć symptomów występujących u dziecka – jego lęk jest prawdziwy, wpływa na codzienne funkcjonowanie, obniża nastrój, nastawienie do nowych aktywności a nawet funkcjonowanie somatyczne. Dzieci (nawet nastoletnie!) pojmują świat z zupełnie innej perspektywy niż osoby dorosłe i musimy o tym pamiętać.

Rodzicu! Jeżeli martwi Cię zachowanie Twojego dziecka nie zwlekaj – skontaktuj się ze specjalistą. Pomoże on zdiagnozować problem, nakreśli drogę  wsparcia i z Twoim udziałem pomoże znaleźć rozwiązania.

Dużo spokoju dla Was.

Brak koncentracji na jedzeniu – czy to już jedzenie intuicyjne?

Bardzo dużo mówi się o tym, że koncentrowanie się na jedzeniu przynosi pozytywne efekty.  Nie można zaprzeczyć, że zainteresowanie odżywianiem (oczywiście z przełożeniem wiedzy na praktykę) przekłada się na poprawę stanu zdrowia nie tylko fizycznego ale i psychicznego.  

Koncentrowanie się na jedzeniu może być świadomym procesem – kiedy staramy się w większym stopniu koncentrować uwagę na sferze odżywiania. Należy jednak pamiętać, że koncentracja może być także procesem nieświadomym, dlatego warto zauważać sygnały świadczące o przemieszczeniu się naszego zachowania w skrajne wartości tego zjawiska.

Brak koncentracji na jedzeniu

Oznacza ni mniej ni więcej tyle, że w naszym codziennym życiu nie wyznaczyliśmy miejsca na odżywianie. Co powinno zwrócić Twoją uwagę?

  • Podjadanie – to bardzo częsty sygnał świadczący o jedzeniu bez kontroli. Podjadanie często ma charakter nawyku lub regulatora emocji. Kiedy „szukamy szczęścia” lodówce i po szafkach albo cała czekolada znika nie wiadomo kiedy będać w naszych rękach to może sugerować, że nasze odżywianie nie dostaje odpowiedniej dawki uwagi.
  • Brak czasu na jedzenie – jeżeli w naszym planie dnia nie uwzględniamy posiłków, jemy co i kiedy popadnie to sygnał o rażącym braku koncentracji na jedzeniu
  • Jedzenie emocjonalne – samo w sobie jedzenie emocjonalne nie jest złe. Problem zaczyna się gdy jedzenie staje się jedynym lub głównym powodem zaspokajania potrzeb emocjonalnych a my nie jesteśmy w stanie dostrzec tego związku (np. jedzenia pod wpływem smutku, napięcia czy nudy) ale widzimy negatywne skutki w postaci otyłości, chorób, złego samopoczucia, przejadania się
  • Brak świadomości żywieniowej – to, że należy jeść owoce i warzywa wiedzą nawet przedszkolaki ale jeżeli w naszej codziennej diecie nie jesteśmy w stanie odnaleźć źródeł makroskładników czy większości witamin lub minerałów jest niepokojącym sygnałem. Brak podstawowej wiedzy prowadzi m.in. do trudności w bilansowaniu diety czy niedoborów
  • Otyłość – jest to bardzo złożona choroba, gdzie występują czynniki  biologiczne, psychologiczne i społeczne jednakże wiele osób zmagających się z otyłością na jakimś etapie choroby nie poświęca uwagi temu co ląduje na talerzu, co skutkuje pogłębianiem się choroby
  • Śmieciowe jedzenie – niestety to nie tylko fast food. Wysokoprzetworzona żywność, szybkie dania, zupki chińskie, naleśniki z plastikowego pojemnika gotowe do odgrzania w mikrofali z półrocznym terminem przydatności… Często u osób jedzących tego typu produkty jedynym kryterium wyboru jedzenia jest… smak. Nie bez powodu nasz piąty smak umami – co oznacza wyśmienity, pyszny to smak glutaminianu sodu, który towarzyszy żywności wysokoprzetworzonej. Na szczęście możemy go odnaleźć nie tylko w fast foodzie ale również w mięsie, wywarach mięsnych, rybach, owocach morza, zielonej herbacie, orzechach, winogronach, brokułach, grzybach oraz w produktach powstałych w procesie fermentacji, takich jak sery (najwięcej glutaminianu posiada parmezan), sos sojowy, rybny czy ostrygowy
  • Choroby cywilizacyjne – jeżeli przyjmiemy dietetyczny paradygmat pól Lalonda o tym, że styl życia (dieta i ruch) wpływa w 50% na nasze zdrowie to brak koncentracji na tej sferze istotnie będzie przyczyniał się do powstawania czy szybszego rozwoju chorób cywilizacyjnych
  • Nasilenie zaburzeń psychicznych – to co wkładamy na talerz wpływa nie tylko na zdrowie fizyczne ale również na psychikę. Przecież wytworzenie hormonów czy neuroprzekaźników jest zależne od tego czy organizm ma z czego daną cząsteczkę wytworzyć. Wpływ flory jelitowej na samopoczucie to bardzo silna korelacja. Jest zależna w dużej mierze od odżywiania a zdolność mikrobioty do wytwarzania serotoniny czy witamin z grupy B to kolejny dowód na to, że dbanie o jelita to dbanie o swoje samopoczucie. Liczne badania i prace naukowe wskazują na związek między otyłością i depresją. Moje doświadczenie pokazuje, że nawet u pacjentów z psychologicznymi problemami odpowiednia dieta i suplementacja przynosi efekty w postaci zmniejszenia objawów lękowych, zaburzeń nastroju czy też poprawy funkcjonowania procesów poznawczych.

Czy brak koncentracji na jedzeniu ma pozytywne aspekty?

Tak.

Warto wspomnieć tutaj o jedzeniu intuicyjnym, w którym nie występuje koncentracja na tym jak wygląda nasza dieta a jest ono bardzo dobrym sposobem odżywiania. Jedzenie intuicyjne zakłada, że nasz organizm ze swej natury wie najlepiej co i w jakiej ilości jest mu potrzebne, czyli najważniejsze jest słuchanie sygnałów jakie nam wysyła i reagowanie na nie w adekwatny sposób.

Co ciekawe, z umiejętnością jedzenia intuicyjnego przychodzimy na świat. Niemowlę pozbawione uwarunkowań społecznych dla odżywania (typu „zjedz bo nie wypada”/ „zjedz bo babci będzie przykro”/ jedzenia dla towarzystwa/ bo jest pora obiadu) jest w stanie idealnie sugerować się fizjologicznym odczuciem głodu i sytości. Niestety tak naprawdę tylko niemowlęta mogą jeść intuicyjnie w stu procentach, bez uczenia się zasad zdrowego odżywiania, ponieważ ich pokarmem jest jedno danie – nie ma potrzeby używania różnych produktów, by bilansować dietę niemowlaka, gdyż mleko mamy  zawiera wszystko czego mu potrzeba, w takich ilościach jakich dziecko potrzebuje.

Niestety proces rozszerzania diety (który jest konieczny!), proces socjalizacji, sposób żywienia w domu rodzinnym i szerszym środowisku społecznym oraz kultura w jakiej się wychowujemy kształtuje nowe standardy odżywiania, często z pominięciem tej pierwotnej potrzeby jaką jest głód fizjologiczny.  Prawidłowe jedzenie intuicyjne powinno być oparte na wiedzy, świadomości, zdrowych nawykach a te prawidłowo skonstruowane od najmłodszych lat dają podstawę do tego, by w przyszłości unikać błędów żywieniowych.  Właśnie dlatego jest w moim przekonaniu prawidłowe jedzenie intuicyjne jest najtrudniejszą i najlepszą formą relacji z jedzeniem.

Jedzenie intuicyjne nie jest:

  • Jedzeniem zachciankowym
  • zawsze zgodne z ochotą na coś
  • formą jedzenia akceptującą bezwawunkowo apetyt lub jego brak

Widzicie różnicę?

To, że nie koncentrujemy się na jedzeniu to nie oznacza, że jemy intuicyjnie, zdrowo, zgodnie z potrzebami naszego organizmu. Dlatego tak ważne jest od najmłodszych lat uczenie zdrowych nawyków żywieniowych. Posiadanie ich w dużej mierze chroni nas przed otyłością, głodówkami, nieracjonalnymi dietami, nawykiem odchudzania oraz chorobami cywilizacyjnymi a także zmniejsza ryzyko lub łagodzi przebieg zaburzeń psychicznych.

Jeżeli jemy bez kontroli a nasze nawyki odbiegają od racjonalnych zasad żywienia, nie potrafimy utrzymać wagi, pojawiają się choroby dietozależne warto zwrócić większą uwagę na sferę jedzenia lub udać się po pomoc do specjalisty.

Już wkrótce omówię drugi kraniec kontinuum – Czy można nadmiernie koncentrować się na jedzeniu?

O czym chcą rozmawiać nastolatki?

Dzień dziecka to bardzo przyjemny czas dla wielu małych istot ze względu na czekające prezenty.

Ale dziś postanowiłam napisać coś o tych starszych dzieciach – nastolatkach.

Dużą część moich pacjentów stanowią nastolatki. Nie tylko dlatego, że w okres nastoletni to czas ujawniania się zaburzeń odżywiania ale mam wrażenie, że dzieci są teraz strasznie samotne a ilość zadań rozwojowych do zrealizowania jest ogromna!

Serce się kroi kiedy przychodzi do gabinetu młody człowiek  z objawami depresji, zaburzeniami lękowymi, ogromnymi trudnościami w komunikowaniu swoich potrzeb czy nazywaniu emocji.

Wiem, że on teraz zbiera fatalne żniwo często wielu lat zaniedbań, że jego rozwój może być nieharmonijny, że sytuacja w domu i bycie nastolatkiem przerasta jego możliwości co objawia się agresją, izolacją, depresją, zaburzeniami odżywania, fobiami i lękami.

Dlaczego akurat w wieku nastu lat ujawniają się pewne trudności?

Zdaniem wielu badaczy okres dojrzewania jest najbardziej burzliwym okresem w życiu człowieka.

Pierwszą  przyczyną tych nowych zjawisk w życiu nastolatka jest …  po prostu biologia – dopiero w określonym wieku dojrzewają struktury mózgowe odpowiedzialne za inne niż typowe dziecięce rodzaje myślenia. Średnio od 12 roku życia wchodzimy w stadium operacji formalnych myślenia, w którym:

  • Pojawia się myślenie hipotetyczno – dedukcyjne (od ogółu do szczegółu)
  • Myślenie jest uwolnione od bezpośredniego doświadczenia konkretnych obiektów i sytuacji (oderwanie od działania na konkretach, przykładach)
  • Następuje rozwój myślenia abstrakcyjnego – pojawiają się pytania o prawdę, sprawiedliwość, dobro, zło
  • Przeważa inteligencja werbalna (do wytworzenia operacji formalnych konieczne jest użycie języka)
  • Zrozumienie świata fizycznego i logicznego – operowanie pojęciami negacji, odwrotności i prawdopodobieństwa, stosowanie metafor oraz rozumienie zjawisk matematycznych, ekonomicznych, społecznych, czasowych, przestrzennych i kulturowych.

W późniejszym czasie pojawia się  stadium myślenia postformalnego, gdzie  występuje:

  • Relatywizm w postrzeganiu świata – zrozumienie, że wiedza zależy od subiektywnych doświadczeń i punktu widzenia
  • Dialektyczność rzeczywistości– dostrzeżenie, że rzeczywistość i świat jest zmienny, sprzeczny
  • Dywergencyjność myślenia – myślenie twórcze/rozbieżne/lateralne –dziecko  potrafi  tworzyć kilka kreatywnych rozwiązań tego samego problemu.

Kolejny czynnik biologiczny to zmiany na poziomie własnego ciała – wzrost, zmiana poziomu i funkcjonowania hormonów, zmiana wyglądu to bardzo trudne doświadczenia. Nie zawsze rozwój poznawczy i emocjonalny idzie w parze w rozwojem fizycznym. Stawanie się dorosłym człowiekiem jest bardzo burzliwym nacechowanym emocjonalnie procesem.

Nic dziwnego, że problemy z którymi mierzą się nastolatki stają się coraz bardziej skomplikowane a ich rozumienie świata różni od dziecięcego egocentryzmu, naiwności i pokładaniu wiary w nieomylnych (jak dotąd sądzili) rodzicach i opiekunach.

Dojrzewanie struktur mózgowych powoduje zmiany zachowania – nastolatki testują, poddają wątpliwość nieomylnych dorosłych, mają potrzebę odkrywania własnych ścieżek, sprawdzania nowych granic, w tym wytrzymałości opiekunów. Przed nimi wiele zadań – zaakceptowanie nowego wizerunku siebie i świata, pogodzenie się i akceptacja zmian oraz wypracowanie nowych sposobów radzenia sobie, gdyż obecne, należące do świata dziecięcego są nieadekwatne i nieskuteczne.

Warto przy tej okazji wspomnieć kryzysie normatywnym (czyli takim, który każdy człowiek przechodzi ) wieku nastoletniego – tożsamość vs pomieszanie tożsamości.

Warto pamiętać, że jest to piąty życiowy kryzys z jakim mierzy się KAŻDY CZŁOWIEK! Pozytywne przejście tego kryzysu to wytworzenie spójnej tożsamości (jednostka i świat zewnętrzny mają takie samo zdanie o jednostce, jednostka jest wierna sobie i swoim wartościom, zanika potrzeba porównywania się i lęk przed porażką, jednostka potrafi dobrze komunikować się i współpracować, potrafi tworzyć stałe więzi i relacje) stąd mamy silne dążenie młodego człowieka do aprobaty wśród rówieśników i dorosłych, ale także do podważania rodzinnych wzorców funkcjonowania, silnej eksploracji nowych doświadczeń i łamania dotychczasowych zasad jako wyraz potrzeby autonomii. Wykształcenie nowej tożsamości musi być oparte na tym co dla nastolatka jest ważne, w co wierzy i co jest zgodne z jego postrzeganiem świata.

A jak to wygląda w praktyce?

Pyskuje. Kłoci się. Odrzuca rodzinne wartości. Wymyśla, że będzie wegetarianinem. Nie chce rozmawiać. Płacze albo wrzeszczy  „bez powodu”. Pali papierosy za blokiem. Kłamie. Ciągle siedzi przed komputerem albo lusterkiem. Skupia się tylko na wyglądzie. Słucha tylko kolegów. Pakuje się w kłopoty. Ciągle zmienia się mu nastrój. Wyraża swoje poglądy. Idealistycznie patrzy na świat. Chce pracować w schronisku. Szuka i żąda sprawiedliwości w domu nawet w najmniejszych sprawach. Walczy o nowe, szersze granice. Nic mu się nie chce. Chce stawiać warunki i buntuje się przeciw zasadom.

Lista jest długa. Dla rodzica kwestie poruszane przez ich do niedawna maleństwa mogą wydawać się niepokojące. Rodzice często boją się zmian zachodzących u dziecka kwitując to słowami takimi jak „bunt” czy „ten głupi wiek”, stosując strategie mające na celu uchronienie ich autorytetu  takie jak: udawanie, że nie ma żadnych problemów z dzieckiem, że to wynik dojrzewania, zbywanie dziecka i jego kłopotliwych pytań, stanowcze obstawanie przy dotychczasowych zasadach, traktowanie dziecka jak podrzędnej istoty, która powinna bez zadawania zbędnych pytań dostosować się do wymagań rodzica. Ten kij niestety ma dwa końce. Dorastające dzieci, których rodzice nie potrafią ustalić dla nich adekwatnych granic dostają całą odpowiedzialność za siebie kiedy ich mózg (nierozwinięty na tyle) nie potrafi funkcjonować jak mózg dorosłego człowieka (przypomnijmy, że biologiczny rozwój kończy się ok. 25 roku życia). Takie dzieci wiodą prym wśród rówieśników pod względem zachowań ryzykownych, nie boją się konsekwencji, mają szereg trudności emocjonalnych, są wyręczane przez rodziców, zmagają się z poczuciem winy i wstydem. Pozostawione same sobie, nie mając oparcia, nie mogą odnaleźć się w skomplikowanym świecie, gdzie dopiero odkrywają jego nowe oblicze.

Na terapii rozmawiam z nastolatkami o sensie życia, którego często im brakuje. Rozmawiamy o tym, że każdy popełnia błędy, nawet rodzice. Że rzadko w dorosłym życiu będą wybory między dobrem a złem a częściej dylematy pełne niepewności. Rozważamy przyjaźnie, zawody miłosne, rolę wyglądu, hejt w sieci, lęk przed szkołą, wagę pierwszego wrażenia, zawiedzione nadzieje, ich patologiczne role w rodzinie takie jak bycie opiekunem dla rodzica, powiernikiem jego sekretów, bycie strażnikiem dobrego samopoczucia czy bycie gąbką emocjonalną systemu rodzinnego. Rozmawiamy o czasem dotąd  niewystępującej nienawiści do rodziców. O żalu. O tym, że czują się jak nie z tego świata albo że chyba są adoptowane bo totalnie różnią się od całej swojej rodziny. Rozmawiamy o seksie, łamaniu prawa, narkotykach. Dużo rozmawiamy emocjach – ich naturze, dynamice, źródłach. Rozmawiamy o stresie, szukamy nowych sposobów na lęk. O tym, że czują się problemem w rodzinie, o myślach samobójczych, autoagresji. O tym, że są złe, beznadziejne, że nie powinny żyć. Że nie chce się im żyć. Że nie mają na nic siły. O tym, że nie chcą martwić rodziców swoimi problemami.

Właśnie o tym chcą rozmawiać nastolatki. Nie tylko o tym co było w szkole i jakie mają oceny. Te tematy są trudne ale unikanie ich nie sprawi, że znikną. Jeżeli my nie odpowiemy na ich pytania odpowie nieznajomy z sieci, forum dla anorektyczek czy hasło w wyszukiwarce:  Jak się zabić – poradnik dla niezdecydowanych.

Jak mówił Janusz Korczak „Nie ma dziecka – jest człowiek”

Proszę wszystkich, którzy mają kontakt z nastolatkami, by spojrzeli na świat ich oczami, które w moim odczuciu często chciałyby powiedzieć:

Ja chcę zrobić coś nowego ale nie oceniaj mnie.

 Bądź przy mnie.  Służ radą. Nie wyręczaj mnie. Nie wyśmiewaj.

Traktuj mnie poważnie.

Słuchaj.

Nie gniewaj się na mnie, sam czasem nie rozumiem tego co się ze mną dzieje.

Pomóż mi to nazwać.

To nic złego, że nie znasz odpowiedzi.

Nie mów, że „nic się nie stało” bo zaczynam wątpić w swoje uczucia.

Pokaż mi, że jesteś dla mnie oparciem i mogę na Ciebie liczyć.

Bądź silniejszy niż ja. Pozwól mi się na Tobie oprzeć.

Nie zostawiaj mnie, chociaż czasem wygląda to jakbym odsuwał Cię od siebie.

Nie bój się mówić przepraszam.

Mów, że mnie kochasz nawet jak jestem beznadziejny tego dnia.

***

Wszystkim dzieciom życzę dziś by nigdy nie czuły się samotne.

M.

(bibliografia dostępna u autora)

Pomyślmy o tych świętach (i nie tylko) inaczej

„Wszystko rozpoczyna się od myśli. Myśli prowadzą do uczuć, uczucia prowadzą do działań, działania do rezultatów”

J. Beck

Te święta będą inne. Może nie będzie nas tak dużo przy stole. Nie będzie odwiedzin, nie będzie nabożeństw, nie będzie aż tyle jedzenia.

Będzie trochę ciszej, skromniej…

 Odczuliśmy wiele strat. Często właśnie na te elementy kierujemy swoją uwagę, szczególnie patrząc na szerzącą się pandemię. A gdyby tak… zauważyć co zyskaliśmy dzięki tej sytuacji?

Czy to w ogóle jest sens zastanawiać się nad dobrymi stronami epidemii?

Oczywiście.

Jesteśmy w sytuacji, na którą mamy niewielki wpływ. Jest to wynik działania sił niezależnych od nas jak pogoda czy wypadek komunikacyjny.

albo wygrana w Lotto

Gdybyśmy chcieli ubrać w teorie psychologiczne dostrzeganie pozytywów sytuacji to proponuję model ABC Alberta Elissa (Śliwierski 2016). Ja roboczo nazywam go sobie modelem BMEZ. Pokazuje on nam jak powstają emocje i skąd biorą się określone zachowania. Model ten wywodzi się z psychologii poznawczej a wykorzystuje się go w pracy psychoterapeutycznej i psychologicznej  jako technikę poznawczo-behawioralną.

Spójrzcie.

Mój roboczy skrót pochodzi od pierwszych liter zjawisk, które wpływają na postanie zachowania:

B- bodziec – jest to jakiś impuls ze środowiska zewnętrznego lub wewnętrznego; nie ma on znaczenia, jest obojętny;  są to wszystkie zmiany jakie zachodzą w środowisku (jazda na rowerze, szybsze bicie serca, uśmiech dziecka)

M- myśl – to interpretacja kategorialna  bodźca, która wynika z naszych przekonań, doświadczeń, uwarunkowań; to myśl wartościuje bodziec, określa go wstępnie jako pozytywny lub negatywny (np. szybsze bicie serca na widok ukochanej osoby jako coś pozytywnego, natomiast szybsze bicie serca kiedy o mały włos nie potrąci nas samochód jako coś negatywnego)

E – emocja – wartościująca reakcja afektywna pojawiająca się na skutek poznawczej (myślowej) interpretacji bodźca; moment pojawienia się emocji to chwila kiedy dociera do nas w pełnej krasie jakie nadajemy  znaczenie bodźcowi

Z- zachowanie– inaczej reakcja behawioralna; to co zrobimy lub czego nie zrobimy w odniesieniu do oceny bodźca (np. uśmiechnę się na widok ukochanej osoby a odskoczę na widok przejeżdżającego nagle auta)

Dla przykładu:

B – idzie duży pies

M- o nie! Boję się go

E- lęk

Z – ucieczka

Co jest tutaj istotne?

Często wydaje nam się, że emocja przychodzi jako pierwsza, że natychmiast po jakimś zdarzeniu przypływa fala uczuć a dopiero później zaczynamy tworzyć myśli na jakiś temat. W psychologii badano bardzo długo naturę emocji, czego dowodem jest chociażby koncepcja afektów pierwotnych Roberta Zajonca (1980/1985), gdzie podstawowym elementem rozróżniającym emocje jest mechanizm ich wzbudzania. Zajonc wyróżniał:

  • emocje wzbudzane automatycznie
  • emocje wzbudzane wyniku namysłu

Ewidentnie możemy zauważyć, że nawet w latach 80. psychologowie uważali, że myśl niekoniecznie występuje przed emocją.

 Ale to tak w ramach ciekawostki.

Obecnie wszyscy psychologowie zgadzają się co do pierwszeństwa myśli w ocenie rzeczywistości.

Problem jest w tym, że często nasze myśli czy przekonania są nieuświadomione!

I tutaj właśnie zaczyna się nasza praca – praca nad identyfikacją, formułowaniem i przeformułowaniem myśli, jeżeli cierpimy lub odczuwamy dyskomfort.

A teraz niestety zdarza się to często, ponieważ odczuwamy wiele strat. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Wiele osób musi mierzyć się z utratą pracy, samotnością, zmianą trybu życia.

Jeżeli chcemy zmienić swoje zachowanie lub wpłynąć na emocje musimy zacząc od pracy nad swoimi myślami, dlatego warto szukać dobrych stron (czyli formułować myśli pozytywne dotyczące jakiegoś zjawiska), a raczej czasem nawet dogrzebywać się do nich.

Dlaczego?

Właśnie po to, by mniej cierpieć

By się lepiej zaadaptować bo i tak nas to nie minie

Będziemy zdrowsi

Mniej zestresowani

Będziemy mogli cieszyć się z świąt i nowego początku

Znajdziemy sens w tym wszystkim

***

Spróbuj odnaleźć swoje myśli dotyczące epidemii.

W zakładce do pobrania znajdziesz karty do analizy swoich myśli. Możesz korzystać z nich nie tylko teraz ale w każdej sytuacji kiedy poczujesz, że twoje emocje, zachowanie czy myśli przysparzają ci cierpienia.

Teraz mamy na to czas. – na refleksję, wyciszenie, przemyślenia.

Wykorzystajmy go dobrze 🙂

M.

Jak nie przytyć podczas epidemii?

Sytuacja, w której się znaleźliśmy zmieniła codzienne funkcjonowanie, zaburzyła plan dnia, zegar biologiczny zaczął tykać w innym rytmie a lodówka jakby częściej otwiera się i nie po to, by zaczerpnąć świeżego powietrza…

Taka zmiana stylu życia znacząco wpływa na nasze dotychczasowe nawyki żywieniowe, rozkład dnia i emocje.

Wiele osób zmaga się z jedzeniem pod wpływem emocji a przebywanie w domu w sytuacji stresowej jest do tego świetną okazją! Mamy 24-godzinny dostęp do jedzenia, brak narzuconego z zewnątrz planu dnia i obowiązków i szereg nieprzyjemnych emocji, które można zagryźć ciasteczkiem.  Nic tylko zajadać stres, smutek, nudę, niepokój.

Czynniki, które wymieniłam:

  • Dostęp do jedzenia
  • Brak planu dnia i posiłków
  • Nieprzyjemne emocje

To trójca, która przykłada się do nadmiernego spożywania pokarmów i większość z nas właśnie tych czynników doświadcza podczas epidemii.

Co zrobić by nie przytyć?

Jest kilka sposobów na poradzenie sobie  z tymi czynnikami a to pozwoli nam uchronić się przed dodatkowymi kilogramami!

Poniżej przedstawiam Ci strategie dietetyczne i psychodietetyczne, które pozwolą ci uniknąć niekontrolowanego przybierania na wadze i przede wszystkim związanych z tym nieprzyjemnych myśli i emocji.

  1. Planuj – twoje życie uległo zmianie. Nie ma już ścisłego podziału na pracę (szkołę) i po pracy (po szkole). Staraj się planować każdy dzień i posiłki – to pozwoli Ci uniknąć podjadania, bezmyślnych zakupów i wyrzucania jedzenia oraz szeroko pojętego marnotrawienia zasobów takich jak czas, pieniądze i energia.
  2. Nie kupuj słodkości na zapas – osoby, które mają skłonności do jedzenia pod wpływem emocji bardzo często wybierają produkty wysokokaloryczne. Połączenie emocji i słodkości jest zgubne i dla sylwetki i dla samopoczucia – prędzej czy później pojawiają się wyrzuty sumienia, nadprogramowe kilogramy, obwinianie i niechęć do samego siebie.
  3. Dbaj o płyny – mózg często myli pragnienie z głodem. Warto zadbać o prawidłowe nawodnienie (więcej na temat  wody znajdziesz tutaj)
  4. Wybieraj produkty o wysokim indeksie sytości – IS opisuje poziom sytości po zjedzeniu porcji produktu o określonej wartości kalorycznej (czyli to jak długo zaspokaja on głód). Pozwoli Ci to zachować prawidłowe odstępy między posiłkami bez podjadania. Włącz do swojego jadłospisu:

👉 Zupy warzywne

👉 Ziemniaki gotowane 

👉 Fasolę ugotowaną

👉 Owoce – pomarańcze, jabłka, arbuz, banany

👉 Warzywa

👉 Jogurty białkowe ( skyr, jogurt grecki)

👉 Rośliny strączkowe

👉 Owsiankę

👉 Jajka

👉 Ryby i chude mięso

5. Ćwicz uważność – faza głowowa jedzenia – czyli myślenie, nastawienie, przekonania dotyczące jedzenia  odpowiada za 20%  trawienia. Oznacza to, że nasze myślenie przed jedzeniem i w jego trakcie odpowiada w dużym stopniu za m.in. wydzielanie soków trawiennych.

Przykładowo wyobraź sobie, że masz pogryźć plasterek soczystej cytryny….

…..czujesz jak pracują twoje ślinianki?

Ostaw telewizję, telefon. Skup się na posiłku. Co ciekawe, ten mechanizm ma zastosowanie także w dobrze znanym  powiedzeniu „na samą myśl ślinka cieknie”!

6. Gryź – każdy kęs powinien być przeżuwany ok. 20/30 razy. Dokładne gryzienie pozwala na wstępną obróbkę mechaniczną pokarmu (zęby i język), rozkład chemiczny za pomocą amylazy ślinowej, unieszkodliwiane patogenów. Pamiętajcie, że jelita przyjmują pokarm w postaci półpłynnej a nie wielkich kęsiorów oderwanych niczym szarpana przez Reksia szynka.

7. Trzymaj z dala pokusy – tak samo jak niekupowanie pokus, tak samo trzymanie ich na dystans sprawia, że zjemy ich mniej. Czekolada w najwyższej szafce w spiżarni mniej kusi niż ta pozostawiona na stoliku przed telewizorem ;). Ta zasada działa także w drugą stronę – jeśli chcesz jeść więcej warzyw – miej je zawsze pobliżu, jeśli chcesz pić więcej wody – trzymaj ją w zasięgu wzroku.

8. Wyznacz miejsce do jedzenia – jeżeli większość czasu spędzasz w salonie lub pokoju dziennym to jedz w innym miejscu, np. w kuchni. Mózg działa na zasadzie skojarzeń – miejsce w domu będzie kojarzyło się z jedzeniem i wpływało na apetyt, więc im więcej czasu przebywasz w miejscu w którym jesz – będziesz bardziej głodny! Nie noś jedzenia po całym domu!

9. Jedz w kolorowym, małym i płaskim naczyniu – jemy oczami, nie da się temu ani zapobiec ani tego uniknąć. Badania pokazują, że jedzenie w kolorowych, płaskich i małych naczyniach powoduje mniejsze spożywanie pokarmów! Tak prosto rzecz ujmując – na mniejszym talerzu mniej jedzenia się zmieści, ponadto mamy wrażenie, że zjedliśmy „talerz wypełniony po brzegi”. Kolorowe naczynie dodatkowo daje wrażenie pełności a jego płaski kształt powoduje, że optycznie jedzenia wydaje się więcej.

https://9gag.com/gag/adN3O2D/eyes-are-bigger-than-ones-stomach



10. Ruszaj się! – jeżeli do tej pory byłeś aktywny fizycznie i ze względu na epidemię nie możesz już wykonywać danej aktywności to znajdź alternatywę – długie spacery (oczywiście na odludziu i samotnie!), bieganie w lesie, ćwiczenia w domu na skakance, macie, taśmach czy 20 minut zumby w salonie. Nie liczę, że odkryjesz nową pasję (chociaż kto wie). Znajdź coś co będzie po prostu dla Ciebie znośne. Pamiętaj – jeżeli jesz tyle samo a zmniejsza się twoja aktywność fizyczna to przybieranie na wadze jest naturalną koleją rzeczy.

11. Patrz na swoje towarzystwo – czy wiesz, że w towarzystwie jemy więcej? Wiesz, że jeśli osoby z Twojego otoczenia dokonują kiepskich wyborów żywieniowych to Tobie będzie trudniej utrzymać zdrowe nawyki? Co robić?

Wyprowadzić się?

Jeść w samotności?

Wszczynać awantury?

Nie.

Po prostu miej tego świadomość.

bo

bycie świadomym jest czasem naszą jedyną i najlepszą obroną.

Trzymajcie się zdrowo!

M.

Wszystko co czujesz jest OK – o żałobie i stracie podczas epidemii

Nie da się ukryć.  Nastały czasy gdzie każdy, choć trochę w swoim życiu odczuwa zmianę funkcjonowania. Traktowanie niepoważne zaistniałej sytuacji, tak samo jak rozsiewanie paniki pokazują jak trudno jest nam zaakceptować nagłą zmianę w stylu życia narzuconą z zewnątrz.

Osobiście zajęło mi kilka dni pogodzenie się z tym, że jestem w domu, nie mogę iść do pracy, odwiedzić rodziny, przyjaciół, wyjść na siłownię, na basen czy na zwykłą kawę na miasto. Co czułam? Lęk, stratę, niepewność, apatię, złość, znowu lęk, wściekłość, bezsilność…

Kilka dni. Łażenia w piżamie, jęczenia, zajadania smuteczków, popadania w apatię przy całkowitej dezorganizacji życia.

W psychologii bardzo dobrze zostały opisane mechanizmy żalu po stracie.

Czy zmiana stylu życia to strata?

Czy możemy ją porównać do żałoby?

Jestem pewna, że właśnie tak jest. Spróbuję przedstawić Wam tą teorię przed pryzmat obecnej sytuacji.

Spójrzcie.

Pierwszą z faz cyklu żalu po stracie jest zaprzeczanie i niedowierzanie. Myśli krążą wokół  mechanizmów obronnych takich jak racjonalizacja (To wszystko zaraz minie/ To pewnie nic groźnego tylko tak straszą), wyparcie (To niemożliwe/ Nic się nie dzieje/ Polaków to na szczęście nie dotyczy) lub myślenie życzeniowe (Pewnie do nas epidemia nie dojdzie/ To jakaś pomyłka/ Media robią szum i tyle).

W tej fazie czujemy przede wszystkim silny niepokój, napięcie, jesteśmy pobudzeni, czasem doświadczamy „szoku”. Tutaj może pojawiać się postawa ignorująca zalecenia przez to, że po prostu nie doceniamy zagrożenia!

Kiedy uda nam się uznać nieuchronne wydarzenia, obserwujemy rozwój sytuacji przechodzimy do kolejnej fazy żałoby.

Jest nią faza gniewu, złości i buntu – pojawiają się w nas agresywne oskarżenia skierowane na los, sytuację, kogoś (Świat jest okropny, niesprawiedliwy, podły/ Dlaczego tak się dzieje?/ Gdzie jest  Bóg? /Czy to kara za grzechy?). Możemy też kierować złość na siebie, oskarżając się o naiwność, złe wybory, samooszukiwanie się (Kiedy okaże się, że jesteśmy chorzy). Doświadczamy  bardzo silnych uczuć  głównie złości i gniewu. U niektórych może pojawić się też poczucie krzywdy (Dlaczego mnie to spotyka?/ Przecież nic złego nie zrobiłam? /Czym sobie na to zasłużyłem?) Tutaj również może pojawiać się postawa ignorująca zalecenia ale z zupełnie innych powodów – nie chcemy by ktoś dyktował nam warunki i wchodził z butami w nasze życie (a zalecenia epidemiologiczne niewątpliwe robią to z impetem)

Kiedy doznamy złości, która ze względu na swoją dynamikę dość szybko przemija przechodzimy do etapu

Targowania się. Na tym etapie gdybamy sobie analizując przeszłość. Przeżywamy bardzo ambiwalentne uczucia – od besilności, zwątpienia do nadziei. Wymyślamy różne scenariusze i próbujemy negocjować ze sobą  (Gdybym postąpiła inaczej, to by się nie wydarzyło/ Jakbym nie poszła do pracy to bym się nie zaraziła) lub z ludźmi, którzy mogą nas wspierać w naszych mechanizmach obronnych takich jak zaprzeczanie, magiczne myślenie (Może jest jakiś sposób, by cofnąć to?/ Niech robią badanie jeszcze raz przecież testy też się mylą, może lekarze się mylą?). Szukamy odpowiedzialności za sytuację u siebie i innych ludzi. Pytamy siebie i innych czy można było zrobić coś więcej, lepiej, inaczej…

Targowanie się to ostatni etap gdzie używamy obron przed trudnymi dla nas emocjami taki jak… smutek

Faza smutku – to czas kiedy uznajemy, że zmiana lub strata nastąpiła nieodwracalnie. Uznanie faktów (Jestem zarażony/Muszę zrezygnować pracy/ Moi rodzice już nie pomogą mi przy opiece nad dziećmi) to czas bardzo intensywnego odczuwania  smutku, goryczy, żalu, wyczerpania oraz apatii. Pojawiać się mogą myśli depresyjne (Nie dam rady/ To mnie przerasta/ Nie mam siły).

Na tym etapie bardzo ważne jest szukanie wsparcia u przyjaciół lub/i pomocy psychologicznej, dostosowywanie przestrzeni i warunków do przeżywania tych trudnych emocji – dajemy sobie czas i możliwości do tego by doświadczyć, jesteśmy w kontakcie z tą emocją, potrafimy ją nazwać znaleźć jej przyczynę (Jestem rozżalona bo przez tą sytuację będę miała problemy finansowe/ Jestem dziś apatyczny bo przytłacza mnie bezradność i przymusowa bierność/ Jestem przybita bo to wszystko popsuło moje plany)

Jeśli chcemy, aby ta faza domknęła się, musimy dopuścić do siebie te trudne uczucia i nie  szukać „znieczulania“, które tylko je przytłumią – chociażby w używkach, czynnościach zastępczych, objadaniu się (choć to duża pokusa)

Ostatnią fazą tego cyklu jest akceptacja, adaptacja i reorganizacja – faza, w której nowej sytuacji mówimy

OK zmiano, jesteś. Rozumiem to, widzę co to dla mnie znaczy. Jestem w stanie się zaadaptować i dostosować swoje dotychczasowe życie.

Dopiero wtedy zaczynamy czuć spokój, bywa, że nadal pojawia się smutek, jednak o mniejszej intensywności. Zaczynamy myśleć o przyszłości, robimy plany, chce nam się aktywnie działać, czasem zmieniamy i przewartościowujemy swoje cele życiowe.

Zobacz jak długa droga wiedzie do akceptacji. Zaczynamy od niedowierzania i zaprzeczania, buntujemy się, złościmy, czujemy się skrzywdzeni, targujemy się z losem by w końcu doświadczyć oczyszczającego smutku. Dopiero na samym końcu pojawia się spokój i akceptacja rzeczywistości.

To nie jest takie proste.

Są osoby, które szybciej adaptują się do nowych sytuacji.

Są też takie, które nie przepracowują straty i działają tłumiąc emocje, rzucając się w wir zadań, bojąc się marnowania czasu. Widzą jedynie nowe możliwości i nie współpracują ze swoimi emocjami.

Są takie, które potrzebują więcej czasu by zaakceptować to jak zmienia się nasza rzeczywistość.  Czy to znaczy, że są gorsze?

Nie. I nie musisz być superhipermega produktywny. To, że Newton podczas epidemii dżumy sformułował prawo powszechnego ciążenia, wynalazł rachunek różniczkowy i całkowy, opisał zasady dynamiki, a także dokonał odkryć w dziedzinie optyki nie znaczy, że musisz zrobić to samo.

Możesz się plątać po domu w piżamie jeśli jest to zgodne z tym co czujesz (zresztą kto wie ile czasu plątał się w niej Newton)

Najważniejsze to być w kontakcie ze swoimi uczuciami. Współpracujmy z nimi.

One naprawdę są OK.

Trzymajcie się,

Milena

Litratura:

Januszewska, Elżbieta, and Andrzej Januszewski. „Stres sytuacji żałoby doświadczanej przez dzieci i młodzież. Analiza psychologiczna procesu radzenia sobie.”

Korlak-Łukasiewicz, Anna. „Przeżywanie żałoby przez dzieci.” Rocznik Lubuski 39.2 (2013): 119-130.

Stelcer, Bogusław. „Żal po stracie–dynamika adaptacji do nieuniknionych zmian.” Sztuka Lekarska (2015): 3-4.

#osobiście do Kobiet

Pamiętam kiedy pierwszy raz spojrzałam na mamę jak na kobietę – pierwszy raz zauważyłam, że ma ładne oczy, zgrabne nogi i przekonujący uśmiech.

Pamiętam jak babcia w swojej meblościance na wysoki połysk zastawiała lustra pudełkami po bombonierkach żeby nie patrzeć na swoją twarz.

Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam swoją nauczycielkę od fizyki pijaną.

Pamiętam grozę kiedy przyjaciółka rozcięła kolano na maszynie do cięcia drewna. Nie wiem czy bardziej bałyśmy się o nią czy lania od mamy za to, że bawimy się na tartaku.

Pamiętam ciocię, której już nie ma a to ona robiła najlepsze kluski do rosołu.

Pamiętam studentki, koleżanki z pracy zahukane i niepewne siebie.

Pamiętam królowe dyskotek.

Pamiętam współlokatorki.

Pamiętam poranną kawę z przyjaciółkami po zajęciach, która przeradzała się w wieczorne dyskusje o sensie życia przy winie.

Pamiętam szefowe.

Pamiętam profesorki, artystki, koleżanki – moje żywe  inspiracje.

Pamiętam moje pacjentki – silne, choć myślały, że są słabe,

Z brakiem wiary w siebie, który przykrył supermoce.

Pamiętam zacietrzewione, zbuntowane nastolatki pragnące miłości.

Pamiętam panią Kazię po udarze, która nie mówiła ale pięknie się uśmiechała.

Każda z nas ma swoją drogę.

Nie ma dróg prostych i gładkich. To właśnie na zakrętach uczymy się najwięcej i najgłębiej poznajemy siebie.

Każde wydarzenie w naszym życiu może wnieść coś wartościowego.

Życzę Wam świadomości.

To dzięki wam jestem tu.

Każda z Was wniosła coś do mojego życia i sprawiła, że jest ono właśnie takie jakie jest.

M.

Wybitnie siedząca praca czyli jak być zdrowym pomagaczem cz. I

Kiedy jesteś pomagaczem – psychologiem, terapeutą, logopedą, lekarzem – zmagasz się  między innymi ze zdrowotnymi i emocjonalnymi konsekwencjami pracy – oceną społeczną w pracy i życiu codziennym (bycie wzorem dla pacjentów), pogodzeniem roli w jaką wchodzisz siedząc w  gabinecie i byciem człowiekiem po pracy.  Bycie psychologiem, psychoterapeutą czy innym specjalistą zajmującym się pomocą drugiemu człowiekowi jest ogromnym wyzwaniem psychicznym i fizycznym. Ten artykuł skierowany jest głównie do psychologów, terapeutów, studentów psychologii i innych pomagaczy po to, by mogli lepiej zadbać o siebie, swój komfort psychiczny i fizyczny. A jeżeli jesteś osobą niezwiązaną z tym zawodem w tym tekście poznasz trudności zawodowe jakie towarzyszą osobom pomagającym innym.

źródło: pexels.com

Inspiracją do napisania tego artykułu była książka Nancy McWilliams „Psychoterapia psychoanalityczna”.  W ostatnim rozdziale tej książki autorka porusza tematykę dbania o siebie, swoje potrzeby, emocje i zdrowie w kontekście bycia pomagaczem.  Może ze względu na własne doświadczenia czuje potrzebę podzielenia się i teorią zawartą w książce i własnymi przemyśleniami. Myślę, że ta książka ze względu na ukierunkowanie tematyczne nie będzie pozycją must have w biblioteczce każdego studenta czy pomagacza. Tym bardziej chciałabym podzielić się tym co zostało w niej zawarte.

Nie bez powodu artykuł nosi tytuł „praca wybitnie siedząca”. Nie raz i nie dwa spotkałam się z żartobliwo-kąśliwą uwagą pt.:

Ja też bym mógł tak pracować. Siedzieć, pokiwać głową od czasu do czasu i brać za to pieniądze

Tak sobie myślę w duchu, że jeżeli ktoś w taki sposób postrzega pracę terapeuty mogły równie dobrze (za darmo!) rozmawiać z pieskiem kiwającym głową będącym elementem wystroju auta.

Ale przejdźmy do rzeczy.

Siedząca praca terapeuty to nie jest zwykła siedząca praca.  Pracując z pacjentem nie mamy możliwości rozciągnąć się od czasu do czasu, przymknąć oka na chwilę, ziewnąć sobie by rozluźnić szczękę, nasz wzrok i uwaga praktycznie cały czas skupiona jest na pacjencie (więc głową też niekoniecznie możemy ruszać).  Nie wymyślono takiej pozycji do siedzenia praktycznie nieruchomego, która w dłuższej perspektywie nie powodowałaby dolegliwości bólowych. Kiedyś poruszaliśmy ten wątek w trochę innym kontekście na superwizji. Otóż próbowaliśmy … zinterpretować dolegliwości bólowe kręgosłupa w odniesieniu do terapii (oczywiście z przymrużeniem oka). Jedna z osób miała bóle w odcinku szyjnym co miało świadczyć o silnym pochylaniu się nad pacjentem. Inny terapeuta odczuwał bóle w odcinku krzyżowym co było informacją, że być może niesie „krzyż” pacjenta. Dywagacje miały na celu rozluźnienie atmosfery, jednak ból fizyczny u każdej z tych osób jest realny i prędzej czy później pojawia się w życiu każdego terapeuty. Dolegliwości bólowe mogą zakłócać proces terapii przez rozpraszanie uwagi, wymuszają zmiany pozycji (co często bywa subiektywnie interpretowane przez pacjentów). Mogą pojawiać się problemy z krążeniem w kończynach dolnych (pozycja siedząca uciska naczynia krwionośne) czy problemy trawienne (ucisk na jelita i inne narządy wewnętrzne).

Jak zadbać o siebie? Przede wszystkim znaleźć równowagę dla pracy siedzącej czyli angażować się w aktywność fizyczną po pracy. Kiedyś mój kolega, trener personalny podsumował moje chodzenie na siłownię jako „aktywność fizyczną w celach rehabilitacyjnych”. Myślę, że to dosadne i ogromnie prawdziwe przekonanie. Wybitnie siedzącą pracę musimy równoważyć ruchem i to najlepiej takim, który sprawia nam przyjemność. Nie każdy musi chodzić na siłownię czy basen. Można jeździć rowerem, chodzić na długie spacery z psem czy zapisać się na tańce. Profilaktyka jest dużo łatwiejsza, tańsza i przynosi lepsze skutki niż leczenie u ortopedy czy kręgarza. Dodatkowo polecam za autorką książki  między sesjami robić jakieś ćwiczenia, np. rozciąganie, przysiady, krążenie głowy. Pomaga to rozluźnić mięśnie spięte i na skutek pozycji i ze względu na przeżywane emocje.

Wydawałoby się, że siedząca praca nie jest męcząca, jednak terapeuci muszą się wysypiać. Przepracowanie, praca po godzinach, rozterki wiązane z diagnozą, przebiegiem procesu terapeutycznego budzą wiele myśli i emocji, często również po godzinach pracy. Wydaje się, że niektórzy pacjenci działają na nas nasennie… I rzeczywiście pacjenci narcystyczni albo tacy, którzy posiadają dysocjacyjne mechanizmy obronne wywołują reakcje narkoleptyczne.

Czasem sen jest jedyną okazją by szczerze odpocząć od pracy. Dzięki przesypaniu odpowiedniej ilości godzin mamy możliwość zregenerować się fizycznie, wzmocnić swoją odporność, nabrać sił a czasem i dystansu do pracy. Pojawiające się zaburzenia snu mogą wynikać z przepracowania, braku odpowiedniego dystansu do pracy, roli przeniesienia i przeciwprzeniesienia. Powtarzające się zakłócenia snu w dłuższej perspektywie rzutująca jakość wykonywanej pracy.

Wakacje, ferie, urlopy. Kolejna kwestia budząca niekiedy napięcie.  Zdarzają się pacjenci, którzy panicznie boją się rozłąki z terapeutą. Nie wyobrażają sobie by wizyta się nie odbyła, ponieważ regularne spotkania zapewniają im m.in. poczucie bezpieczeństwa. Niekiedy terapeuci decydują się na kontakt telefoniczny nawet podczas urlopu. Szczerze mówiąc wydaje się to zrozumiałe jeżeli mamy pacjenta po próbach samobójczych lub w stanie zagrażającym życiu.  Jednakże jak pisze McWiliams „Często lepiej jest, gdy pacjent rozzłości się na granice stawiane przez terapeutę, niż gdy ma poczucie winy wywołane ich nadużyciem”. Bycie pod telefonem nie pomaga w pełni wypocząć. Jakąś częścią siebie jesteśmy dalej w pracy. To może budzić frustrację przyczyniać się do wypalenia zawodowego i niechęci do pacjenta „przez którego nie możemy się zrelaksować”. Nikt nie może pracować 24 h/dobę, 7 dni w tygodniu. Odnoszę wrażenie, że łatwo jest zatracić się w pracy, w byciu pomagaczem. Daje to duże gratyfikacje emocjonalne, m.in. poczcie, że jesteś niezbędnym elementem czyjegoś życia, dawanie wsparcia i wdzięczność pacjentów przynosi wiele korzyści emocjonalnych ale jest  obciążeniem psychicznym, o którym często zapominamy bo przecież to pacjenci cierpią, mają deficyty, trudności. Z resztą średnio w polskich warunkach przepada 1 lub 2 spotkania podczas standardowego urlopu więc mogę zgodzić się z autorką w kwestii ograniczenia kontaktu. Jeżeli jednak mamy przeczucie/przekonanie, że powinniśmy być pod telefonem a brak telefonu wywoływałby gorsze skutki psychofizyczne to myślę , że możemy go mieć gdzieś w pobliżu ale samemu dla siebie ustalić zasady korzystania (np. tylko raz dziennie sprawdzam połączenia). Warto też z pacjentem ustalić „awaryjny plan działania” na czas swojej nieobecności – czyli co ma robić, do kogo się zgłosić gdyby nastąpiło nagłe pogorszenie. Myślę że takie postępowanie wzmacnia pacjencie poczucie odpowiedzialności za swoje życie i zdrowie co jest podstawą do procesu zmiany. Jeżeli jednak sami mamy trudności w ustaleniu granic między pracą odpoczynkiem należy temu bardziej się przyjrzeć (albo omówić to na superwizji).

Wszystkie wyżej wymienione czynniki składają się na ogólny stan zdrowia i dobrego samopoczucia. Nie zawsze w parze idzie nam dobra kondycja emocjonalna (a taką musi wykazywać się terapeuta) z kondycją fizyczną. Ze względu na specyfikę swojej pracy i skupianiu się na sferze psychicznej często zaprzeczamy dolegliwościom i niedoceniamy kruchości somatyki. Organizm człowieka jest jednością, gdzie tak naprawdę sfera psychiczna przenika fizyczną i odwrotnie. Aż żal nie wspomnieć tu chociażby chorób psychosomatycznych, roli stresu w motywacji czy wpływie bakterii jelitowych na wytwarzanie neuroprzekaźników. Zajęci, skupieni na innych ludziach zaniedbujemy często regularne badania, profilaktykę, posiłki jemy w biegu, a wody to czasem nie widzimy przez pół dnia. Ponadto pacjenci przynoszą w pakiecie różnego rodzaju infekcje – kto pracował w  placówce medycznej ten wie, że pierwsze miesiące w takim środowisku to niekończące się przeziębienie.  To wszystko składa się na pogorszenie stanu zdrowia, bóle głowy, złe samopoczucie. Prowadząc prywatną praktykę łatwiej jest sobie zorganizować czas (no chyba, że mamy kłopot z asertywnością  i nie mamy serca przerywać pacjentowi w pól zdania – Czas już minął, zapraszam za tydzień – a sesja ciągnie się zamiast 50 minut godzinę i pacjenci mijają się drzwiach). Jeżeli natomiast pracujemy w różnego rodzaju instytucjach, ośrodkach, centrach medycznych to pracodawca ma ogromny wpływ na jakość wykonywanej naszej pracy. Dlatego jest to bardzo trudne. Bywają sytuacje, że nie możesz być najlepszą wersją siebie w roli terapeuty, ponieważ twoje oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością NFZ czy właściciela placówki.

Co robić? Przeze wszystkim pamiętaj – twoja głowa, twoje ciało są twoimi osobistymi narzędziami pracy. Wszystkiego rodzaju choroby i zaniedbania wpłyną na jakość twojego życia, a co z tym idzie jakość pracy. Bardzo ważnym elementem jest wypalenie zawodowe, które towarzyszy najczęściej grupie zawodów pomocowych. Podejrzewam, że w dużej mierze przyczynia się do tego zaniedbanie swojej higieny psychicznej i fizycznej. Zaplanuj swoje posiłki i przerwy w ciągu dnia, wolnej chwili uzupełniaj płyny, uchylaj okno co jakiś czas. Dla terapeuty sytuacjami problematycznymi może być nawet… burczenie w brzuchu. Odczuwanie głodu czy pragnienia również rozprasza naszą uwagę, wiemy, że pacjent wie, że jesteśmy głodni a pomrukiwanie z otchłani jelit przerywające bardzo często trudne rozmowy może wprawiać w zakłopotanie jedną i drugą stronę.

Rozmawiaj. Jeżeli pracujesz w instytucji, szkole, ośrodku czy innej palcówce rozmawiaj o warunkach pracy. Oczywiście jest to bardzo trudne, szczególnie na początku kariery zawodowej. Ale jeśli pracodawca nie zapewnia godnych warunków pracy, karze wykonywać zadania nie należące do twoich obowiązków lub kompetencji, daje zbyt dużo obowiązków, karze zostawać po godzinach, nie wypłaca należnej pensji zmusza do łamania kodeksu etycznego lub zawodowego (!) – po prostu poszukaj nowej pracy. Pracodawca, który szanuje pracowników wie jaką wartością jest trwały zespół. Wie, że dzięki pracownikom on zarabia pieniądze. A dobry, efektywny pracownik to pracownik, który dobrze czuje się w swoim miejscu pracy.

Mobbing jest bardzo szerokim pojęciem ale zwłaszcza pomocowcy z podejściem – nie no ja dam radę, przecież moi pacjenci/dzieci mnie potrzebują, jestem za nich odpowiedzialny – czasem tracą z oczu granice między byciem pomagaczem a byciem człowiekiem z ludzkimi potrzebami, słabościami, ograniczeniami wynikającymi chociażby z naszej fizjologii. Może drastycznym ale prawdziwym przykładem są lekarze umierający na dyżurach szpitalnych.

W kontekście zaspokajania potrzeb fizjologicznych przypomina mi się kolejna analiza superwizyjna dotycząca oddawania moczu na zapas. Kto jak kto ale chyba kobiety bardzo często pierwsze co robią po wejściu i ostanie co robią przed wyjściem to korzystanie z toalety. Mówię tutaj o kobietach dlatego, że istnieje w przypadku kobiet czynnik biologiczny, czyli inna budowa i funkcje cewki moczowej, które powodują, że częściej niż mężczyźni oddajemy mocz. Nie mniej jednak zauważyłam u swoich pacjentek, koleżanek, że rzeczywiście oddawanie moczu bywa problematyczne. Wstrzymywanie moczu podczas terapii jest sytuacją, która może się zdarzyć każdemu (i terapeucie i pacjentowi). Niestety, oddanie moczu jako potrzeba biologiczna, uwarunkowana anatomicznie mocno oddziałuje na nasze funkcje poznawcze – kto potrafi w pełni skupić się na jakiejkolwiek rozmowie kiedy czuje parcie na pęcherz?  To kolejna funkcja fizjologiczna o której powinniśmy pamiętać i dbać o jej zaspokajanie by nie narażać się na dodatkowy niepotrzebny stres.

Naprawdę szczerze apeluję. Nie tylko jako psycholog ale i psychodietetyk – dbajcie o siebie i swoje potrzeby, począwszy od fizycznych bo jak wiemy z piramidy Maslowa są one bazą do istnienia, rozwoju, relacji i samorealizacji.

Dyskomfort fizyczny związany z niezaspokojeniem potrzeb biologicznych, w dłuższej perspektywie kłopoty ze zdrowiem, zmęczenie, niechęć do pracy, wypalenie zawodowe. Tak właśnie wygląda ta droga.

Kiedy zaczynałam przyjmować prywatnie zaczęłam doceniać swoją pracę. Widząc ile na rynku kosztują usługi psychologiczne a ile zarabiałam  w różnego rodzaju placówkach w przeliczeniu na godzinę nie mogłam uwierzyć, że różnica jest tak ogromna. Terapeuci, pomagacze decydujący się wyłącznie na praktykę prywatną muszą zarabiać wystarczająco, dużo by pokryć koszty związane z prywatną praktyką – koszty wynajmu lokalu, dojazdy, rachunki, koszty urlopów, podatki, konferencje, książki, kursy oraz zwykłe koszty życia. Ceny usług zazwyczaj dyktuje lokalny rynek.  

Specjalista, który udaje się na wypoczynek musi zwiększoną ilością godzin w pracy zrekompensować sobie czas na urlopie gdy nie zarabia, dlatego bardzo ważne jest planowanie budżetu. Planując urlop warto na niego odkładać by potem nie popaść w finansowy impas. Rozmawiając z psychologami zdaję sobie sprawę z ograniczeń czasowych i emocjonalnych swojej pracy. Obecnie nie jestem wstanie przyjąć więcej niż 6 pacjentów w ciągu dnia dlatego, że koszty emocjonalne są zbyt duże. Ciągłe obcowanie z cierpieniem, towarzyszenie w chorobie i bólu powodują posttraumatyzację. Współodczuwanie tego co przeżywa pacjent wzbudza wiele przykrych emocji, które również oddziałują na zdrowie i samopoczucie terapeuty. Nie raz nie dwa zdarza się, że w trakcie jazdy samochodem po pracy dopada mnie ogromny, napięciowy ból głowy a problemy pacjentów jadą ze mną jeszcze na zakupy spożywcze po pracy. Jedna z moich koleżanek ostatnio powiedziała, że ma tak trudne przypadki pacjentów, że nie jest w stanie przyjąć więcej niż 4 osoby w ciągu jednego dnia. Eksploatacja emocjonalna wcale nie mija z czasem. Nie da się „płycej współodczuwać” choć może wydawać się, że to naturalna kolej rzeczy. Uważam, że współodczuwanie pozostaje na takim samym poziomie niezależnie od stażu pracy ale im dłużej pracujemy tym łatwiej znaleźć techniki radzenia sobie z emocjami wynikającymi ze specyfiki pracy. Te emocjonalne ograniczenia wpływają na czas naszej pracy więc musimy nim tak operować, by finansowo-bytowo-emocjonalny mechanizm działał.

Oprócz twojego umysłu i ciała czas to kolejne narzędzie/ zasób w pracy pomagacza. Na początku miałam bardzo duży problem wewnętrzny by wymagać od pacjentów opłaty za odwołaną wizytę w innym przypadku niż choroba. Gdzieś tam w środku we mnie było przekonanie, że skoro pacjent nie przyszedł, sesja się nie odbyła to dlaczego ma płacić. Jednakże z pomocą superwizora zrozumiałam, że terapia to nie jest jednorazowa wizyta lekarska (chociaż nawet w takich przypadkach pacjenci coraz częściej ponoszą konsekwencje finansowe). Pacjent, który decyduje się na terapię poniekąd rezerwuje daną godzinę w tygodniu i nie ma możliwości tej godziny uznawać jako dostępnej dla innej osoby. Nikt nie podchodzi do pacjenta z myślą:

 – A może nie przyjdzie? To na wszelki wypadek umówię kogoś innego

Ponadto sesja lub konsultacja zawsze trwa tyle samo czasu (50/60 minut), więc jeżeli jedna osoba nie przyjdzie to nie ma sytuacji, że czeka następna z kolejki. Nikt nie przychodzi godzinę wcześniej na wizytę licząc, że wejdzie wcześniej. Tak samo jest ze spóźnianiem się pacjentów – nie ma możliwości przedłużania spotkania, ponieważ każdy ma swój czas i swoją godzinę.  

Bardzo pomocne w moim przypadku okazało się ustalenie pisemnych zasad, które pacjenci otrzymują na pierwszym spotkaniu i zanim pacjent zdecyduje się na korzystanie z terapii musi otrzymane zasady zaakceptować. Chroni to mój ograniczony zasób jakim jest czas a pacjent jest świadomy konsekwencji jakie płyną z określonych zachowań. Szczerze mówiąc nie spotkałam się jeszcze z oporem dotyczącym odpłatności za odwołane wizyty a moje poczucie bycia „chytrym terapeutą” zmniejszyło się gdy szerzej spojrzałam na swoją pracę – zasoby, korzyści ale i wszystkie koszty.

Podsumowując – jeżeli jeszcze raz spojrzymy na piramidę potrzeb Maslowa w jej podstawie zobaczymy naszą fizjologię. Co ciekawe te potrzeby podlegają największemu ograniczeniu czasowemu i wolicjonalnemu jeśli chodzi i ich realizację, np. bez jedzenia wytrzymamy kilka godzin nie czując dyskomfortu a bez samorealizacji znacznie dłużej. Właśnie dlatego są one kluczowe do zbudowania komfortu i efektywności w pracy. Żeby zadbać o te potrzeby należy przestrzegać kilku podstawowych zasad:

  • Być aktywnym fizycznie kiedy wykonujemy siedzącą pracę
  • Wysypiać się żeby pozwolić ciału i umysłowi  na dobową regenerację
  • Pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek, urlop od pracy
  • Kontrolować stan swojego zdrowia fizycznego i psychicznego
  • Dbać o środowisko pracy by pozwoliło nam realizować podstawowe zasady zawodowe i kodeks etyczny
  • Na bieżąco zaspokajać podstawowe potrzeby fizjologiczne
  • Planować budżet z uwzględnieniem kosztów wynikających z określonego rodzaju pracy
  • Monitorować stan swoich emocji i pojawienie się objawów wypalenia zawodowego
  • Szanować i wymagać szacunku do swojego czasu pracy od współpracowników i pacjentów

W kolejnej części opowiem jak dbać o potrzeby wyższego rzędu w tym sferę przynależności, samorealizacji i uznania.

Jakie są twoje doświadczenia i spostrzeżenia dotyczące dbania własne potrzeby?

To trudne?

Czy miałeś/łaś kiedyś problem z dbaniem o siebie w kontekście bycia pomagaczem?

Czekam na Wasze komentarze 🙂

Świąteczne oczekiwania i dobra komunikacja

Święta za pasem.

Mieszanina stanów, w których pojawiają się radosne oczekiwanie, stres, niepokój, zmęczenie, frustracja, ekscytacja i wdzięczność to dla większości z nas określenie świątecznej gorączki.

Więcej obowiązków i przygotowań,

wspomnienia z przeszłości i jednocześnie stres sytuacyjny,

zmęczenie psychiczne i fizyczne.

Organizacja tych kilku dni pod względem społecznym, jedzeniowym, czasowym i przede wszystkim emocjonalnym to duże wyzwanie.

Pojawiają się myśli – co to będzie? Jak to w tym roku będzie?

Oczekiwania dotyczące Świąt często podyktowane są wizją i naszymi fantazjami opartymi na przekazie z reklam, filmów, telewizji i norm społecznych.

Magia Świąt – moje ulubione, jakże „odlotowe” stwierdzenie, pełne cukierkowego, reklamowego przekazu.

Jeżeli żywimy przekonanie, że te, przyszłe czy Święta za dwa lata będą magiczne tudzież idealne (ciekawe co to właściwie znaczy) to prawdopodobnie czeka nas rozczarowanie.

Oparta na fantazji wizja bywa nierealistyczna. Jeżeli wyobrażamy sobie, że w tym roku dziadek, który wszczyna awantury na co dzień będzie w Święta przysypiał w fotelu pod kraciastym kocem to oznacza, że nie zbyt dobrze utrzymujemy kontakt z rzeczywistością, natomiast bardziej zakotwiczamy się w fantazjach – a to niestety, rodzi duże prawdopodobieństwo rozczarowania.

Rodzice, którzy co roku wymagają zaproszenia na święta i marudzą przy świątecznym stole nagle nie zmienią się w dwa gołąbeczki z oczami pełnymi wdzięczności.

Dzieci, które mają żal do rodzeństwa nie będą witały brata czy siostry z łzami wzruszenia w oczach.

Każda rodzina ma swoje mocne i słabsze strony. Święta to czas kiedy większość z nas wkłada wysiłek w budowanie miłej atmosfery, jednak nierealistyczne oczekiwania mogą sprawić, że nie będziemy potrafili docenić tych małych rzeczy, które rzeczywiście się dzieją.

Tego, że syn bierze urlop bezpłatny, by zdążyć na Wigilię do rodzinnego miasta.

Karty podarunkowej od babci, która naprawdę nie wiedziała co kupić nastolatce.

Matki, która lepiła 250 pierogów do północy, by każdemu dziecku dać to coś od siebie bo nie stać ją na drogie prezenty.

Wujka, który nie przepada za barszczem ale trzy łyżki zje żeby nie robić nam przykrości.

Ojca, który wytrzepał nam ciężki dywan mimo tego, że dopiero wrócił z dalekiej trasy.

Deszczu, który sprawił, że nie musimy myć okien 😉

Bycie w kontakcie z rzeczywistością nie oznacza, że nie możemy przeżywać pięknych chwil.

Wręcz przeciwnie!

Pozwala nam dostrzegać czyjś wysiłek nawet jeśli nie wygląda on jak z reklamy

W Święta staramy się utrzymać miłą atmosferę dzięki chociażby dyplomatycznej komunikacji czy zdawkowym odpowiedziom kiedy kolejny raz ktoś pyta o ślub, dziecko, przeprowadzkę, oceny, dietę, politykę.

Chciałabym żebyście zapamiętali te słowa. Jeżeli ktoś formułuje komunikat to jest on świadectwem jego własnych przeżyć, przekonań lub potrzeb.

„No to kiedy w końcu kupicie jakieś mieszkanie?” – pytanie ponaglające, które może wywołać u odbiorcy nieprzyjemne emocje, np. poczucie, że zawodzimy kogoś, jesteśmy gorsi bo nasze rodzeństwo czy kuzynostwo się dorobiło,  że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy bo dzieci wychowują się w „cudzym” itp.

A gdyby spojrzeć na ten komunikat z perspektywy nadawcy?

Ktoś kto mówi takie słowa może wychodzi z założenia, że należy w określonym wieku mieć swoje mieszkanie

Może martwi się o naszą przyszłość?

Może uważa, że w ten sposób nas zmotywuje do podjęcia działań?

Zobacz jak zupełnie inna jest wtedy jakość przeżywanych przez nas emocji.

Spojrzenie na komunikat z perspektywy nadawcy jest oczyszczające. Jeżeli ja oddaje słowa osobie, która je wypowiada, nie muszę ich przyjmować jako bezdyskusyjnej prawdy. Mogę natomiast zastanowić się nad tym, jakie uczucia to u mnie wywołuje. W ten sposób mam możliwość zdjąć z siebie ogromny ciężar.

TE SŁOWA NIE SĄ O MNIE TYLKO O TOBIE

Za tymi słowami stoją Twoje wyobrażania, myśli i oczekiwania.

Możesz je mieć tak jak ja mogę mieć swoje. I  nie muszą one być takie same, nawet nie muszą być podobne.

Pamiętajcie o tym kiedy poczujecie wstyd, zażenowanie, niechęć, frustrację przy rodzinnym stole.

Budujcie własne, stabilne ale nośne granice pozwalające na empatię i spokój ducha. Bądźcie w kontakcie ze swoimi emocjami zarówno tymi przyjemnymi jak i nieprzyjemnymi. Każda z nich jest informacją o Was.

Tego właśnie życzę sobie i Wam w te Święta i na nadchodzący Nowy Rok

psycholog psychodietetyk,

Milena Gil

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑